piątek, 21 grudnia 2012

Czekając na Arode

     Dawno, dawno temu, tak dawno, że nawet najstarsi ludzie w Neuchâtel nie przypominają sobie kiedy dokładnie, jeszcze zanim urodził się święty Mikołaj, szwajcarskie dzieci pod koniec grudnia oczekiwały z utęsknieniem przyjścia Pani Bożonarodzeniowej - zwanej też Arode lub Ciocią Arie.
     Pani ta odwiedzała dzieci głównie w naszym kantonie, w Jurze i w regionie Franche-Comté. Jej przyjście wieczorem 24 lub 25 grudnia poprzedzał dźwięk dzwonka. Arode była dobrą wróżką, a ubrana w białą, długą i błyszczącą srebrem i złotem suknię z welonem wyglądała jak panna młoda. Nikt nie wiedział skąd przychodzi, ale niektórzy przypuszczali, że mieszkała w grotach La Béroche (region znajdujący się między miastami Neuchâtel oraz Yverdon-les-Bains). Zawsze przybywała na ośle, a niektórzy widzieli, że podróżowała z laską, która w Wigilię zmieniała się w ptaka.
      Wróżka zawsze odwiedzała wszystkie domy, do których - podobnie jak później święty Mikołaj - wchodziła przez komin. Dzieci za dnia przygotowywały dla jej osiołka trochę siana w koszu, a ona zostawiała w zamian drobne podarunki w koszyku przed kominkiem (bożonarodzeniowych choinek jeszcze wtedy nie było).
     Zdarzało się, że zanim Arode zaczęła odwiedzać domy, spacerowała po ulicach Neuchâtel, co bardzo lubiła. Dzieci bardzo się cieszyły, że udało im się zobaczyć ją z bliska. Ciocia Arie często prosiła je o zaśpiewanie piosenki lub o wyrecytowanie wierszyka - co nagradzała brawami i drobnym upominkiem. Czasami - choć trzeba od razu zaznaczyć, że bardzo rzadko - wróżka spotykała niegrzeczne dziecko. O, dla takiego łobuza nie miała żadnych przysmaków, a jeśli był naprawdę niegrzeczny, dobra wróżka zmieniała się w groźną czarownicę. Groźnym głosem upominała ostro i nie wahała się nawet użyć swojej twardej laski. 
     Przychodziła tutaj do dzieci rok po roku, aż zastąpił ją św. Mikołaj (koniec XIX w.) Kto wie, może uda się ją zobaczyć spacerującą po Neuchâtel w tym roku?
E. Zuba
       Jezioro Neuchatel, grudzień 2012, Fot. M. Simm  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz